Drukuj

 

      Tegoroczny obóz sportowy trwający od 22.07-06.08 2016r w Jastarni obfitował w ciężką pracę na treningach, ale nie tylko. Wiele wycieczek i atrakcji organizowanych podczas pobytu nad morzem pozwoliło na połączenie pożytecznego z użytecznym i sprawić, że czas w ciągu tych dwóch tygodni spożytkowaliśmy właściwie.
      Każdego ranka o tej samej porze, przy dźwiękach budzika koło godziny 7:00 rano wstawaliśmy na rozruch, prowadzony przed śniadaniem. Chwila biegania i krótkie poranne rozciąganie stawiało na nogi nawet największe śpiochy, które nie raz przychodziły na boisko jeszcze w stanie uśpienia. Po powrocie próbowaliśmy sprzątać swoje pokoje i spokojnie iść na śniadanie, po którym zazwyczaj każdy udawał się na swój trening. Czy to siatkówki na sali lub na plaży, czy tenisa stołowego, czy piłki nożnej, które w zależności od pogody były prowadzone na boisku „Orliku” lub na sali. W dniach, w których pogoda dopisywała szczególnie spędzaliśmy więcej czasu na plaży. Wtedy najczęściej graliśmy w różne gry, które podsuwali nam opiekunowie. Była zwykła siatkówka, był „Ziemniak”, było też „Bambuko”. Dla mniej wtajemniczonych podpowiem na czym polega ta gra. Dwie drużyny z bramkarzami grają w piłkę nożną w pozycji tzw. pajączka. Nie da się ukryć, że po takim meczu wszyscy byli dość zmęczeni i dosłownie cali w piasku. Ale na to znaliśmy dobre lekarstwo. Kąpiel w morzu zdecydowanie regenerowała siły i szybko radziła sobie z piaskiem. Później wystarczyło tylko troszkę wyschnąć i znów wracać do plażowej zabawy. Można było grać w „bule”, czyli rzucanie kulami jak najbliżej głównej piłeczki, którą rzucano jako pierwszą. Gdy ktoś wolał jednak odpocząć, mógł czytać książki, grać w kości na kocu lub zwyczajnie korzystać z dobrodziejstwa słońca i się opalać.
       Pierwsza wycieczka, którą odbyliśmy na obozie była niezwykle osobliwa. Pojechaliśmy do parku przygód „Aventure Park” w Gdyni. Generalnie nikt nie wiedział czego dokładnie możemy się spodziewać, wiedzieliśmy tylko, że mamy ubrać się na sportowo, żeby było wygodnie. Po przyjeździe na miejsce zostaliśmy podzieleni na dwie grupy, młodszych i starszych. Młodsi mieli okazję przejść po parku linowym, oraz korzystać z zabaw integracyjnych na różnych stanowiskach w parku. Starsi natomiast przeżyli prawdziwą wojskową przygodę. Od mundurów zaczynając, na musztrze kończąc. Rożne atrakcje, jak przechodzenie nad ścianą czy budowanie tratwy, by przedostać się na drugą stronę jeziorka sprawiły nieco kłopotów, ale przy pomocy instruktorów wszyscy bezpiecznie i sprawnie wywiązali się ze swoich zadań. Nauczyliśmy się kilku podstawowych komend wojskowych typu „w lewo zwrot”, „baczność”, „spocznij”, jednak nie tak od razu nam to dobrze wychodziło. A za każdą pomyłkę mieliśmy robić karne przysiady, które na drugi dzień można było poczuć w nogach. Można powiedzieć, że przeprawę wojskową mamy za sobą, a przechodzenie przez bajora i czołganie przez ciemne tunele nie jest nam już takie straszne jak przed tą wyprawą. Po ciężkim dniu pełnym nieoczekiwanych przygód wróciliśmy do Jastarni na obiadokolację, po której były lekkie treningi wieczorne, siatkówki, piłki nożnej i zamiast tenisa stołowego trening badmintona na świeżym powietrzu.
      Następna wycieczka, kierunek Gdańsk. Pojechaliśmy na zwiedzanie stadionu Lechii Gdańsk i jak się później okazało, zaplanowane zostały też inne atrakcje. Przeszliśmy się po zakamarkach Stadionu Energa, mogliśmy wejść do szatni, z których korzystają zawodnicy przed meczami, zobaczyliśmy też pomieszczenia przeznaczone do odnowy biologicznej po meczach. Przez chwilę można było się poczuć jak VIP, gdyż siedzieliśmy w ich lożach, skąd zazwyczaj oglądają mecze. Oprowadzanie skończyło się na wejściu do muzeum, w którym można było podziwiać trofea zdobyte przez klub, przekazane pamiątki po byłych i obecnych zawodnikach klubu, zabytkowe karty zawodników i stroje z poprzednich dekad. Po wyjściu z muzeum udaliśmy się w grupach na różne atrakcje. Zaplanowane były zajęcia na trampolinach, gdzie można było skakać na specjalnie do tego przystosowanych gąbkach, które były umieszczone za trampolinami. Pod okiem instruktora uczyliśmy się robić salta, czy inne skoki. Kolejnym punktem była jazda gokartami. Każdy wyposażony w specjalny kask wsiadał do swojego pojazdu i już mógł śmiało śmigać po torze. Wyprzedzanie, nagłe skręty, ostre hamowania i salwy śmiechu towarzyszyły każdemu, kto akurat się ścigał. Po zaciętych wyścigach czekały następne wyzwania. Laserowy paintball to było coś. Przed wejściem do bardzo dobrze ucharakteryzowanego pomieszczenia dostaliśmy kamizelki i pistolety. Instruktor objaśnił zasady gry, powiedział gdzie najlepiej strzelać i jak zmieniać rodzaje broni. Po takim instruktażu wpuszczono nas do gry. Ciemna hala, niekiedy rozświetlona kolorowymi światłami wystarczająco dezorientowała wszystkich uczestników. Rozstawione konstrukcje, schody, samochody, nawet stary czołg, dawały schronienie. Ale trzeba było uważać bo przeciwna drużyna zwykle i tak odnajdywała „wrogów”. Po tak ekscytujących przygodach starsi mieli jeszcze jedną niespodziankę, Escape Room, bardzo popularna rozrywka w tym roku, polegająca na wydostaniu się z zamkniętego pokoju w określonym czasie, gdzie żeby wyjść trzeba rozwiązywać logiczne zagadki, szukać kluczy i kodów do kolejnych przeszkód. Podzielni na grupy udaliśmy się do pokojów o różnych scenariuszach. Jedni próbowali rozbroić bombę ukrytą na pokładzie samolotu, inni szukali rozwiązania zagadek w biurze angielskiego detektywa, a inni musieli wydostać się z pokoju zaginionego dziecka, który okazał się wyjątkowo straszny. Niewątpliwie dzień był pełen niesamowitych rozrywek, po których niestety trzeba było wracać do siebie.
      Rowerki wodne tradycyjnie zagościły w planach obozowych. Dlatego też w różnych grupach i różnych dniach udawaliśmy się na molo, obok którego można je było wypożyczać. Standardowo zaraz po wypłynięciu na wodę zaczęły się bitwy wodne, po których wszyscy byli mokrzy, ale też rozbawieni i zadowoleni. Korzystaliśmy nie tylko z rowerków wodnych. Wypożyczalnia tradycyjnych rowerów mieściła się równie blisko co wodnych więc skorzystaliśmy z okazji i po wypożyczeniu udaliśmy się na kilka wycieczek. Jedną z nich odbyliśmy na Hel. Kilkanaście kilometrów ścieżki rowerowej z Jastarni do celu zdecydowanie do tego zachęcało. Piękne widoki, czyste powietrze i piękna pogoda dopisały, więc wszyscy wrócili zadowoleni choć również zmęczeni. Inną wycieczkę odbyliśmy w przeciwną stronę, w kierunku Władysławowa.
     Następna wycieczka odbyła się do muzeum wojskowego na Helu („Operacja Północ”). Tam oglądaliśmy czołgi oraz pojazdy zmilitaryzowane z czasów II wojny światowej. Szacowaliśmy też ile może ważyć podstawowe wyposażenie plecaka żołnierza, strzelaliśmy do tarczy oraz mieliśmy przejażdżkę Hamerem. Wiatr we włosach nie jednej obozowiczce zepsuł fryzurę, ale kto by na to zwracał uwagę przy takiej niezwykłej jeździe po helskich drogach. Trzeba przyznać, że większość ludzi spotykanych po drodze się nam przyglądało, tak dobrze się to prezentowało. Dowiedzieliśmy się również, że specjalne części przy czołgach służyły jako otwieracze do butelek Coca-Coli, która była, można powiedzieć olejem napędowym dla żołnierzy.
     Na zakończenie obozu udaliśmy się do parku rozrywki, który można było zobaczyć z okien naszych pokoi oraz czasem usłyszeć. Jeździliśmy na zwariowanych karuzelach, które albo się kręciły tak szybko, że nie można się było skupić na tym co się widziało, albo były tak wysokie, że spokojnie można było oglądać całą Jastarnię z lotu ptaka. Jeździliśmy również na samochodzikach i dobijaliśmy do wszystkich ze śmiechem. Można było też poskakać na trampolinach, tak dla tych mniej lubiących taką rozrywkę. Ciekawym przeżyciem była również Msza Święta zorganizowana na kutrze rybackim „Magdalena”, wczesnym wieczorem, przy zachodzie słońca. Nawet duży wiatr nie był w stanie zaszkodzić naszym planom. Akompaniament fal uderzających o burtę bardzo dobrze zastępował ten tradycyjny, przy użyciu organów.
     Można powiedzieć, że ten obóz był sielanką, ale byłoby to lekkim kłamstwem. Pomiędzy wszelakimi rozrywkami ciężko pracowaliśmy na salach, trenując i przygotowując do kolejnego sezonu. Nie raz, nie dwa wracaliśmy do pokoi tak zmęczeni, że chciało się już tylko szybkiego prysznicu i łóżka do spania. Podsumowując można potwierdzić, że czas wypoczynku i pracy wykorzystaliśmy w stu procentach, a zdjęcia z obozu można oglądać na facebooku klubu. 

Weronika Januś